11
4
Kategorie (Książki, Książki – recenzje). Autor: Marcin Grzeszczak, 4 lis 2010

„POD KOPUŁĄ” – Stephen King

Pod kopułą_okladka

W pierwszych tygodniach jesieni, w Chester’s Mill w stanie Maine, dochodzi do niezwykłego zdarzenia. Niespodziewanie miasteczko zostaje nakryte kloszem idealnie wpasowanym w jego granice terytorialne. Jest on niewidoczny gołym okiem i praktycznie nieprzepuszczalny. Przedziera się przez niego, w bardzo niewielkich ilościach, jedynie woda pod silnym ciśnieniem i powietrze. Niewiadomego pochodzenia konstrukcja wydaje się być czymś w rodzaju niezwykle silnego i niezniszczalnego pola siłowego. Wkrótce dochodzi do pierwszych nieszczęśliwych wypadków. O niewidoczną barierę roztrzaskują się samolot i kilka samochodów. Masowo giną też ptaki. Jednak to dopiero początek krwawego żniwa, które zbierze kopuła. Czym jest? Kto lub co stoi za jej powstaniem? Domysłów jest wiele. Może jest efektem działania jakiejś nieznanej do tej pory broni użytej przez terrorystów; może to eksperyment wojskowy; atak z kosmosu; kara boska z niebios?

Stephen King dał się już wielokrotnie poznać jako pisarz, który pod fasadą opowieści grozy i fantastyki przemycał celne obserwacje społeczne i socjologiczne. Tak dzieje się i tym razem. W powieści, to nie zagadka kopuły jest najważniejsza. Nie bezskuteczne próby jej dezintegracji podejmowane przez armię w osobie pułkownika Coksa. Siłą napędową tej opasłej książki są mieszkańcy miasta Chester’s Mill, a jest to społeczność nietuzinkowa. Pisarz powołuje do życia galerię bohaterów tak bogatą, że aż dziwić się można, iż czytelnik oraz sam autor nie gubią się w natłoku postaci. Jednocześnie są to twory wiarygodnie przedstawione emocjonalnie. I nie dotyczy to tylko głównych dramatis personæ, ale także, a może przede wszystkim aktorów drugiego i trzeciego planu. Miasto opisane przez Kinga zdaje się żyć na kartach powieści, jest gwarne, zaludnione, namacalne. I kogoż tu nie ma: skorumpowani politycy, handlarze narkotyków, bezmyślni brutalni policjanci, mali lokalni przedsiębiorcy, naczelna miejscowej gazety, genialne dzieciaki, seryjny morderca… Każda z tych person jest istotna, i każda na swój sposób wpłynie na wydarzenia.

To właśnie spojrzenie na społeczność nagle zmuszoną do życia w izolacji od reszty świata jest w centrum uwagi Kinga. Obserwujemy zachowania ludzi w maksymalnie ekstremalnej sytuacji. A ludzie, jak to ludzie – reagują bardzo różnie. Jedni popadając w depresję popełniają samobójstwo, inni odkrywają swoje – głęboko skryte do tej pory – mroczne oblicze, a jeszcze inni dokonują bohaterskich czynów, na które w normalnej sytuacji nigdy by się nie odważyli.

Konkludując – wszelkie zło, do którego w Chester’s Mill dochodzi, jest czynione przez ludzi. Wszystkie tragedie przetaczające się przez miasto zostały wywołane przez jego mieszkańców. Oczywiście z wyjątkiem klosza – ten jest czysty emocjonalnie, wyprany z kontekstu dobra i zła. Po prostu pojawił się i jest. Nie jest sam w sobie czymś groźnym, nieprzyjaznym, tworem w jakikolwiek sposób zmuszającym do bestialskich zachowań. Jest bezstronny nie ingerując bezpośrednio w wydarzenia. Tutaj – podkreślam to raz jeszcze – główną rolę grają ludzie. I tylko do siebie mogą mieć pretensje za horror, który sobie zgotowali.

Jednak w powieści jest jedna rzecz, która nie do końca mnie satysfakcjonuje. Mianowicie finałowe rozwiązanie zagadki kopuły. Wpisuje się ono co prawda w założenia opowieści, ale jest jakby trochę z innej bajki. Nie wiem czy nie byłoby lepiej zostawić tajemnicę niewyjaśnioną. Przecież to co niepoznane, może być jeszcze bardziej przerażające.

tytuł: Pod kopułą
tytuł oryginału: Under the Dome
autor: Stephen King
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Warszawa 2010
stron: 928
oprawa: broszurowa
ISBN 978-83-7648-349-8

08
29
Kategorie (Książki, Książki – recenzje). Autor: Marcin Grzeszczak, 29 sie 2010

„DROGA” – Cormac McCarthy

Droga_okladka

Temat postapokaliptycznego świata został już przedstawiony na multum sposobów w literaturze, kinie, komiksie, grach komputerowych. Wydawałoby się, że z tak wyeksploatowanego złoża nie da się już wydobyć żadnej nowej jakości. A jednak Cormacowi McCarthy’emu ta sztuka się udała. Nie dość, że z ogranych schematów stworzył wciągającą, wielowymiarową opowieść, to jeszcze zdobył za nią jak najbardziej zasłużony laur – Nagrodę Pulitzera.

Sukces amerykańskiego pisarza tkwi w podejściu do tematu. Jakże oryginalnym i nieszablonowym prowadzeniu fabuły. Autor nie skupia się – jak wielu jego poprzedników – na przyczynach zagłady znanego nam świata. Czytelnik może jedynie z kontekstu domyślać się co spotkało naszą cywilizację, jaki kataklizm nastał i przez co lub kogo spowodowany. Obrazy wypalonej ziemi, przysypanych popiołem resztek ludzkości, martwej roślinności robią przejmujące wrażenie. Czy stało się tak na skutek wojny nuklearnej, jakiejś kosmicznej katastrofy, czy też innej tragedii – tego się nie dowiadujemy. Wiedza ta nie jest nam tak naprawdę potrzebna. W centrum uwagi McCarthy’ego są bowiem ludzie. Nieliczni przedstawiciele upadłego gatunku, błąkający się po pustkowiu w poszukiwaniu jedzenia i odkupienia, a czasami śmierci. Część z nich uległa zezwierzęceniu. Mordując się nawzajem i zjadając próbują jakoś przetrwać. Kanibalizm jest powszedni. Głód jest w stanie wymusić najbardziej karygodne działania. Obraz upieczonego nad ogniskiem dziecka, które przed momentem wyszło na świat z łona matki, robi wstrząsające wrażenie i chyba najbardziej definiuje okrucieństwo tego nowego świata.

Właśnie po drogach takiego piekła, gdzie każdy napotkany człowiek może stać się śmiertelnym zagrożeniem, podróżuje bezimienny ojciec z bezimiennym kilkuletnim synem. Mężczyzna stara się ze wszystkich sił zapewnić możliwie znośną egzystencje dziecku. W zgliszczach osiedli ludzkich szuka jedzenia i czystej wody, ubrań, wszystkiego co niezbędne. Próbuje jak to tylko możliwe chronić malca przed okrucieństwami świata. Jednak – jak sam zdaje sobie z tego sprawę – jest to nierealne, a zło sięgnie swym pazurem każdego, nawet jeśli jest może ostatnią niewinną istotą na planecie.

Niewielkich rozmiarów powieść, pisaną charakterystycznym dla autora językiem, pozbawionym wyszczególnionych partii dialogowych i o bardzo oszczędnym stylu, pochłania się błyskawicznie. Ta zamierzona prostota sprawia, że w niektórych partiach proza nabiera cech wysublimowanej poezji. Fabularnie w sumie nie dzieje się dużo. Natomiast klimat osamotnienia i rezygnacji jest ciężki, przytłaczający i wszechobecny. Pomimo tego błyszczy gdzieś na horyzoncie nikłe światełko nadziej. Może jest jeszcze szansa dla ludzkości, a główni bohaterowie nie są ostatnimi prawymi ludźmi jacy pozostali na spalonej Ziemi.

tytuł: Droga
tytuł oryginału: The Road
autor: Cormac McCarthy
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Kraków 2010
stron: 268
oprawa: twarda
ISBN 978-83-08-04484-1

08
29
Kategorie (FILM, Film – recenzje). Autor: Marcin Grzeszczak, 29 sie 2010

„INCEPCJA” – Christopher Nolan

Incepcja - plakat

Sen jest swoistego rodzaju zagadką, a marzenia senne zawsze stanowiły kanwę wielorakich interpretacji i psychologicznych analiz. Nocne wizje odpoczywającego umysłu to prawdziwie wewnętrzny świat człowieka, skonstruowany według najbardziej szalonych praw fizyki. Odrębne uniwersum będące prywatnym światem każdego z nas, światem gdzie tylko my możemy egzystować i dokąd nie ma wstępu nikt inny, nawet gdybyśmy tego zapragnęli. Umysł buduje nowe konstrukcje z istniejących rzeczywiście elementów: wydarzeń, miejsc, osób. Czasem wykreowany przez neurony świat jest realnym odwzorowaniem tego istniejącego na jawie, a innym razem jego całkowitą metamorfozą, czymś niepojętym, całkowicie fantastycznym i surrealistycznym. Jak dziwnym by nie było miejsce, które w czasie snu eksplorujemy, jest ono dla nas – w tym stanie – realne. Jak zatem odróżnić sen od rzeczywistości, czy w ogóle jest to możliwe?

Christopher Nolan swoim filmem potwierdza, że jest jednym z najciekawszych obecnie twórców kina popularnego. Oryginalna fabuła, będąca wyzwaniem intelektualnym dla widza i nieszablonowe rozwiązania formalne stanowią o nowej jakości oglądanego widowiska, które pozostając wyśmienitą rozrywką nie unika poważniejszych filozoficznych zagadnień. Wyjściowy koncept jest dość prosty. Wyobraźmy sobie świat, w którym opracowano technologie (przy czym twórcy nie zagłębiają się w jej naukowe przedstawienie) pozwalającą dostać się do snu człowieka i aktywnie w nim uczestniczyć, a nawet – od podstaw go kreować. Bez zbędnych wstępów widz zostaje rzucony w filmową rzeczywistość, gdzie specjalista od takich właśnie wypraw, Dom Cobb (Leonardo DiCaprio), wykonuje kolejne zadanie. Gra toczy się o ogromne pieniądze dla zleceniodawcy i szansę na nowe życie dla bohatera. Sprytnie opracowany plan, ma pozwolić Cobbowi i jego zespołowi dokonać rzeczy, która jeszcze nikomu się nie udała – poprzez manipulowanie marzeniami sennymi Roberta Fischera (Cillian Murphy), mają skłonić go do decyzji korzystnej dla korporacji, która ich wynajęła. Jednak to nie sensacyjna intryga, niepozbawiona dramatyzmu i spektakularności, jest tutaj najważniejsza. To tylko powierzchnia, przykrywka. Prawdziwym dnem opowieści jest stan psychiczny bohatera i jego walka z tragicznymi wspomnieniami oraz niepewność rzeczywistości.

Reżyser poprzez subtelne szczegóły przedstawionego świat podsuwa odbiorcy pewne tropy sugerujące, że widowisko które oglądamy nie jest do końca tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka. Sposób realizacji pozwala widzowi od razu wniknąć w opowieść i gnać do przodu wraz z rozwijającą się fabułą. Bez wstępów i widocznych podziałów narracyjnych. Tak jakbyśmy nagle zasnęli i poddali się fali obrazów wykreowanych przez naszego wewnętrznego demiurga. Specyficzna maniera aktorska obsady, scenografia i efekty wizualne pozwalają na zawieszenie niewiary, ale jednocześnie delikatnie sugerują, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Wyrobiony kinoman może domyślić się pewnych rozwiązań, które twórcy zaserwują podczas seansu, co jednak nie psuję pozytywnego wrażenia. Nolan niewątpliwie miał dokładnie przemyślany koncept historii, jednak jej interpretacja zależy tylko i wyłącznie od widza. Doświadczony reżyser unika prostych, nachalnie podanych rozwiązań. Bo czy możemy być w stu procentach pewni, że przedmiot – totem – mający zapewnić sennym podróżnikom kontakt ze światem jawy, też nie został wyśniony? A może tak naprawdę Christopher Nolan nigdy nie nakręcił „Incepcji”? Wy też nie byliście (nie będziecie) na nim w kinie i wcale teraz nie czytacie tej recenzji…

tytuł: INCEPCJA
tytuł oryginału: Inception
reżyseria i scenariusz: Christopher Nolan
zdjęcia: Wally Pfister
montaż: Lee Smith
muzyka: Hans Zimmer
scenografia: Guy Dyas
kostiumy: Jeffrey Kurland, Ken Crouch, Bob Morgan, Frances Sweeney
produkcja: Christopher Nolan, Kanjiro Sakura, Yoshikuni Taki, Emma Thomas
obsada: Leonardo DiCaprio, Joseph Gordon-Levitt, Ellen Page, Tom Hardy, Ken Watanabe, Dileep Rao, Cillian Murphy, Tom Berenger, Marion Cotillard, Pete Postlethwaite, Michael Caine, Lukas Haas
rok produkcji: 2010
kraj: USA, Wielka Brytania
czas: 148 min.

03
13
Kategorie (FILM, Film – recenzje). Autor: Marcin Grzeszczak, 13 mar 2010

„WILKOŁAK” – Joe Johnston

Wilkołak - plakat

Likantropia (wilczy obłęd) od wieków fascynowała i napawała grozą. Dawniej powszechnie wierzono, że niektórzy ludzie przy pełni Księżyca posiadają zdolność przemiany w wilka. Działo się tak najczęściej na skutek klątwy, lub pokąsania przez innego przeklętego. Monstrum siało śmierć i zniszczenie, niesłychanie odporne i nieczułe na rany zadawane zwykłą bronią. Tylko oręż wykonany ze srebra mógł zniszczyć bestię. Według jednej z legend – ocaleniem dla dotkniętego wilkołactwem była miłość.

Wilkołak pojawia się w kulturze od bardzo dawna. Rozgościł się na dobre w świecie literatury i kina. Obraz Joe’a Johnstona jest remake’m filmu z 1941 roku „The Wolf Man” w reżyserii George’a Waggnera. Twórcy zrezygnowali z panującej obecnie mody na przedstawianie postaci z filmów grozy na modłę telewizyjnych seriali dla nastolatków. „Wilkołak” jest swoistym powrotem do korzeni gatunku. Otrzymujemy brutalny, mroczny film, o gęstym klimacie żywcem przeniesionym z gotyckich opowieści. Lawrence Talbot (Benicio Del Toro) święci triumfy na scenach teatralnych Stanów Zjednoczonych. Na wieść o tajemniczym zaginięciu brata powraca po latach do rodzinnej posiadłości w wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii. Okazuje się, że przybył za późno. Ciało brata odnaleziono rozszarpane przez nieznaną bestię. Lawrence wspierany przez narzeczoną ofiary (Emily Blunt) postanawia dociec, co naprawdę się stało. Próbuje także poprawić relacje z sędziwym ojcem (Anthony Hopkins), nadszarpnięte samobójczą śmiercią matki. Wkrótce sam cudem uchodzi cało z masakry, jaką monstrum urządza w obozie Cyganów. Ranny zadane przez potwora goją się nad wyraz szybko. Do rozwiązania zagadki krwawych mordów Scotland Yard wyznacza Inspektora Abberline’a (Hugo Weaving), który swego czasu prowadził sprawę grasującego po Londynie Kuby Rozpruwacza. Tymczasem zbliża się nieuchronnie kolejna pełnia Księżyca…

Efekty specjalne, jak i cały film, nawiązują do klasycznych wzorców. Przemiana człowieka w wilka nie następuje błyskawicznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki, lecz trwa etapami, podczas których jesteśmy świadkami bolesnej i krwawej transformacji. Realizatorzy serwują nam klimatyczne widoki dziewiętnastowiecznego Londynu i efektowne, dynamiczne pościgi jego uliczkami i na szczytach dachów. Standardowa już dziś jakość komputerowych renderingów użyta jest ze smakiem i bez zbytniej, niepotrzebnej przesady. Także aktorsko film stoi na najwyższym poziomi kina rozrywkowego. Bryluje tutaj zwłaszcza Anthony Hopkins, którego gra jest na tyle sugestywna, że bez najmniejszego problemu jesteśmy w stanie uwierzyć w realność jego kreacji i grozę, którą epatuje. Również Benicio Del Toro staje na wysokości zadania. Lawrence w jego wykonaniu, to człowiek z krwi i kości, targany wewnętrznymi rozterkami i psychozami, a jednocześnie charyzmatyczny i dzielny. Wszystko to razem wzięte daje nowoczesny, klimatyczny film grozy, czerpiący garściami z klasyki kina.

tytuł: WILKOŁAK
tytuł oryginału: The Wolfman
reżyseria: Joe Johnston
scenariusz: Andrew Kevin Walker, David Self
zdjęcia: Shelly Johnson
montaż: Walter Murch, Dennis Virkler, Mark Goldblatt
muzyka: Danny Elfman
scenografia: Rick Heinrichs
kostiumy: Milena Canonero, Allison Wyldeck
produkcja: Sean Daniel, Benicio Del Toro, Scott Stuber, Rick Yorn
obsada: Benicio Del Toro, Emily Blunt, Anthony Hopkins, Hugo Weaving, Geraldine Chaplin, Simon Merrells, Gemma Whelan, Cristina Contes, Art Malik, Nicholas Day, Michael Cronin
rok produkcji: 2009
kraj: Wielka Brytania, USA
czas: 102 min.

03
11
Kategorie (Komiks, Komiks - recenzje). Autor: Marcin Grzeszczak, 11 mar 2010

„MARVELS” – Kurt Busiek, Alex Ross

Marvels - okładka

Czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby świat, gdyby superbohaterowie istnieli naprawdę? Jaka byłaby reakcja społeczeństwa na ich działania? Taki właśnie obraz świata ukazuje legendarne już dzieło Busieka i Rossa „Marvels”. Poczynania herosów obserwujemy tutaj z punktu widzenia zwykłych, przeciętnych ludzi, którzy zaludniając ulice Nowego Jorku są bezpośrednimi świadkami przełomowych wydarzeń z Universum Marvela. Opowieść zaczyna się w czasie II Wojny Światowej, kiedy to powszechny strach przed nazistami łagodzi pojawienie się po stronie aliantów potężnego sprzymierzeńca – superżołnierza Kapitana Ameryki. Phil Sheldon to zaczynający swoją karierę fotoreporter. Jego oczami obserwujemy wydarzenia i frustracje społeczne. Sheldon początkowo sam nie wie, czy pojawienie się istot o prawie boskich mocach jest dla świata błogosławieństwem, czy też może największym zagrożeniem. Supermocami dysponują przecież także kryminaliści i szaleńcy, a ich rozgrywki z zamaskowanymi obrońcami sprawiedliwości, w których ludzie są tylko statystami, często – oprócz bezpośredniego zagrożenia życia – doprowadzają do potężnej dewastacji miasta. Fantastic Four, Avengers, Spider-Man i inne sztandarowe postacie budzą skrajne emocje – od strachu i paniki, do wdzięczności i nadziei. Obserwujemy takie przełomowe wydarzenia jak m. in.: atak Namora, walka Fantastic Four z Galactusem, wybuch nienawiści rasowej w związku z pojawieniem się na świecie mutantów, śmierć Gwen Stacy z rąk Green Goblina. Akcja komiksu kończy się współcześnie. Phil Sheldon jest już człowiekiem w podeszłym wieku, właśnie wydał książkę ze swoimi zdjęciami superherosów o tytule „Marvels”. I to właśnie fascynacja „cudownymi” jest motorem napędowym jego całego życia.

Realistyczne i oryginalne ujęcie tematu bohaterów z nadludzkimi zdolnościami, zamaskowanych mścicieli, pogromców zbrodni, stanowi o wyjątkowości tego komiksu. Czytelnik czuję się jakby został wrzucony w fantastyczny świat tworzony przez lata, dzięki talentom takich twórców jak Stan Lee czy Jack Kirby. Obiektyw aparatu głównego bohatera staje się lustrem, w którym możemy podpatrzeć nasze prawdopodobne reakcje, gdyby przyszło nam żyć w takim właśnie świecie. Miejscu pełnym cudów i nieprawdopodobnych zdarzeń, gdzie ubrani w kolorowe trykoty mężczyźni i kobiety toczą nieustanne starcia w imię ideałów zarówno tych szczytnych jak i najniższych.

Świetny scenariusz Kurta Busieka zyskał fenomenalną oprawę graficzną. Dwudziestoparoletni wówczas grafik, Alex Ross, swoimi fotorealistycznymi kadrami potęguje jeszcze wrażenie uczestnictwa w realnych wydarzeniach. Ta historia rysowana inną kreską nie byłaby tak sugestywna. Tam gdzie trzeba jest rozmach, epickość i dynamizm, jak również spokój i refleksja. Wszystko to stworzone z niezwykłą dbałością i szczegóły, świetnie skadrowane i okraszone doskonałą kolorystyką. Prawdziwa uczta dla oczu. Gdyby superbohaterowi istnieli w rzeczywistości, to trudno ich wyobrazić sobie inaczej.

tytuł: MARVELS
tytuł oryginału: Marvels
scenariusz: Kurt Busiek
rysunek: Alex Ross
wydawca: Mucha Comics
wydawca oryginału: Marvel Comics
data wydania: 2009
data wydania oryginału: 1994
stron: 216
oprawa: twarda

Strona główna
FILM
SERIALE
KOMIKS
KSIĄŻKI
Haiku
Ogólnie
Złote myśli i cytat
O mnie
Top Secret